O mnie

Mam na imię Ilona ale znajomi, przyjaciele, a także mój mąż, rzadko kiedy zwracają się do  mnie po imieniu. Dla nich jestem Lila, Lilka czy Liluś :-) Bywam też Helcią, Ilcią lub Iloncią :D :D
Jestem mamą dwójki dzieci: cudownej i pełnej energii Amelki oraz uroczego, nieco spokojniejszego Ignasia. Mam też fajnego, przystojnego i z poczuciem humoru męża - Marcina. Stanowimy szczęśliwą rodzinę.
Gotowanie jest jedną z moich pasji, pasji od wielu, wielu lat. Moja kulinarna przygoda rozpoczęła się już we wczesnych latach dzieciństwa. Odkąd sięgam pamięcią ciągnęło mnie w stronę kuchni.  Będąc małą dziewczynką niemal codziennie przesiadywałam z Babcią Sabinką w kuchni i obserwowałam Jej kulinarne poczynania. Babcia, widząc moje chęci, pozwalała mi na czynne branie udziału. I tak jako sześcioletnia dziewczynka umiałam już lepić pierogi zaplatając - może niezbyt dokładnie i precyzyjnie, ale całkiem nieźle, jak na swój młody wiek-warkocza wokół zlepionego ciasta pierogowego, wypełnionego po brzegi farszem. Pamiętam, jak razem z moją Babcią i mamą Babci- czyli moją Prababcią Stasią urzędowałyśmy w Wigilię lub przeddzień Wigilii w kuchni, przygotowując różne potrawy, w tym pierogi. Lepienie pierogów najbardziej zapadło mi w pamięć z tego okresu. Do dziś z wielkim sentymentem wspominam te czasy. Nieżyjąca już od wielu lat Prababcia pokazała mi dwa sposoby tworzenia warkocza wokół pieroga :-) :-) :-) Dziś w tym temacie- mam nadzieję- jestem takim ekspertem jak Ona :-) Nie raz, nie dwa, kiedy lepię pierogi myślę o mojej ukochanej Stasi i zastanawiam się, co by dziś powiedziała na mój „wyczyn”.  Zarówno Ona, jak i moja Babcia miały do mnie wiele cierpliwości, nie przeganiały mnie z kuchni, nawet jeśli nie wszystko udawało mi się zrobić po Ich myśli.  Uwielbiałam te nasze wspólne działania. Wolałam po stokroć asystę w kuchni jak zabawę lalkami czy misiami. Choć jedną z ulubionych zabaw na świeżym powietrzu, była  zabawa „w domek” – tak to nazywałam. Na podwórku (na tyłach domu) miałam swój „domek”, a w nim „kuchnia” odgrywała najważniejsze miejsce, bo tam notorycznie kucharzyłam, przygotowując dania z piasku, kamieni, liści, roślin, ale zdarzało się, że z babcinego ogródka podkradałam warzywa i owoce, a bywało, że i jaja kurze wprost z kurnika, czy babcinej spiżarki :-) Oczywiście te moje sekrety wychodziły na jaw i Babcia mimo swojego zdenerwowania i tak przymykała oko na te moje wybryki. Wręcz z anielską cierpliwością znosiła pierwsze, indywidualne i samodzielne popisy kulinarne w postaci dań czy ciast, które niekiedy lądowały w koszu na śmieci z powodu smaku czy zakalca. Jednak Babcia nie broniła mi kolejnych poczynań w kuchni. Ze spokojem mówiła, że następnym razem to mi się na pewno uda. I tak naprawdę dzięki takiej postawie Babci nie zraziłam się, tylko dalej rozwijałam swoje zapędy kulinarne. Mając 7-8 lat piekłam swoje pierwsze udane ciasta typu biszkopt z jabłkami czy murzynek. Będąc w wieku komunijnym i po-komunijnym dalej rozwijałam swoje zdolności i wypiekałam bardziej skomplikowane ciasta typu drożdżowe czy makowiec, zaczęłam też tworzyć swoje pierwsze torty. Oczywiście uczyłam się także wypieków i dań na słono. Jednak w większości wypiekałam ciasta. Desery były moją specjalnością i tak też chyba jest do dzisiaj. Korzystałam z przepisów znalezionych w szafce Mamy lub z książek kucharskich. Nie miałam żadnej podpowiedzi ze strony Babci, bo Ona ciast nie wypiekała i do dziś nie wypieka (w Jej domu rodzinnym piekło się tylko ciasto drożdżowe i chleb). Dlatego Babcia sporadycznie robiła - w zasadzie „od wielkiego dzwonu”- ciasto drożdżowe, choć zwykle zlecała upieczenie ciast swojej córce- mojej Mamie, która z kolei ograniczała się do ciasta drożdżowego, sernika, szarlotki lub „lodowca”. Czasami Mama zrobiła jeszcze napoleonkę, blok czy szyszki (desery uwielbiane przeze mnie w dzieciństwie). Na tłusty czwartek robiłyśmy razem pączki i faworki. Odkąd zaczęłam piec udane ciasta moja Mama przestała się angażować w wypieki. I ja przejęłam pałeczkę.
Czas dzieciństwa to także niezapomniany smak gofrów, ciasta bezowego z masą kakaową albo ciasta z owocami np. jagodami. Z nostalgią wspominam swoją asystę w kuchni cioci Joli.
     Kulinarne historyjki z przeszłości wzbudzają we mnie sentyment i piękne wspomnienia. To były cudowne czasy, wiele sytuacji z tamtych lat głęboko utkwiło mi w pamięci i na stałe zarysowało się w sercu. Nadal bardzo często razem z moją Babcią „urzędujemy” w kuchni i działamy wspólnie. Bardzo to lubię, sprawia mi to ogromną frajdę -nawet jeśli posprzeczamy się o drobiazgi. A zdarza się nam, bo jajko chce być mądrzejsze od kury :D Często pokazuję Babci nowe triki kuchenne :-) Babcia ma świadomość, że dziś gotuje się  inaczej, w kuchni używa się wielu przypraw i produktów, których niegdyś nie było. Poza tym wprowadza się nowe połączenia smakowe z wielu kuchni świata, dość oryginalne i nowatorskie. Kolejną sprawą jest, że dawniej gotowało się z podstawowych, prostych produktów  (tych, które były dostępne w danym gospodarstwie), a więc dania nie były wysublimowane, jednakże bardzo smaczne i dużo zdrowsze niż dziś. Nie było chemii, konserwantów i innych sztuczności. I choć sama unikam dzisiejszych wynalazków (sama robię vegetę, mieszanki przypraw, czy pastę warzywną albo mięsną, która zastępuje kostki rosołowe, cukier puder czy cukier waniliowy itd. itp.) to jednak mam świadomość, że smaki dawnych czasów nie są do odtworzenia na dzisiejszym talerzu. I choć wiele dań przygotowuję babcinym, tradycyjnym sposobem,  to jednak nie są to już te same, identyczne smaki. Dlatego z taką nostalgią wracam pamięcią i przypominam sobie smaki niektórych potraw. Myślę, że każdy z nas ma takie swoje smaki i zapachy z dzieciństwa, i nieraz, gdy najdzie mnie wielka ochota, próbuję odtworzyć je w swojej kuchni. I choć udaje się załagodzić apetyt na konkretną zachciankę, to jednak te idealne smaki i zapachy nie powrócą, pozostaje swoje zmysły i żołądek wypełnić kopią, nie zawsze doskonałą, aczkolwiek z wielką chęcią i starannością odwzorowywaną.  Moja Babcia często uskarża się, że dzisiejsze produkty w niczym nie przypominają tych sprzed lat. Choć babcine dania do dziś i tak są dla mnie najlepsze pod słońcem i moja Sabinka zawsze będzie dla mnie kulinarnym, niedoścignionym guru. I nawet jeśli przejęłam sporą część wiedzy kulinarnej, to i tak nie jestem w stanie pewnych dań zrobić tak jak Babcia, bo trzeba by było mieć Jej smak i Jej miarkę w palcach :-) To nie tak, jak dziś, kiedy przelicza się dany produkt na gramaturę, pojemność, kubaturę i stosuje dokładny przepis. Ja sama często robiąc nowe danie czy testując nowy przepis, trzymam się konkretnej receptury choć za kolejnym razem zwykle coś zmieniam, coś czymś zastępuję, ulepszam, kombinuję. W swojej kuchni kieruję się fantazją,  pomysłem, intuicją. Lubię zarówno tradycyjne, niczym nie ulepszane dania, jak i potrawy  nowoczesne, do tego szybkie, proste i nieskomplikowane. Frajdę sprawia mi modyfikowanie przepisów w taki sposób, by konkretna potrawa czy ciasto przybrało nową zaskakującą formę i smak. Czasami wychodzą mi niespodziewane cuda kulinarne, których smaku sama nie jestem w stanie odtworzyć po raz drugi :-) :-) :-)
Działania w kuchni uzależniam od nastroju i czasu, który w danej chwili mam. Bywa, że w kuchni spędzam niemal cały dzień i przygotowuję na raz tyle jedzenia, że lodówka „pęka w szwach”. Wówczas jedzenia jest na kilka dni, gotuję także dla najbliższych, lubię bardzo kulinarne spotkania przy stole. Miewam jednak dni totalnego lenia, gdy nie chce mi się stać przy garach albo absorbują mnie inne zajęcia. Wtedy na ogół przygotowuję coś  ekspresowego, co zajmuje nie więcej niż 15 minut albo razem z rodziną stołujemy się poza domem ;-) Taka forma też mi odpowiada bardzo. Dzięki licznym podróżom zagranicznym, ale także krajowym, miałam możliwość poznania smaków świata, danego kraju, czy regionu.
Moja kuchnia, to moje prywatne atelier, tu spędzam czas, kiedy głowa buzuje mi od pomysłów i fantazji kulinarnych, kiedy muszę gdzieś nadmiar swojej energii pozostawić, kiedy moja rodzina czy najbliżsi proszą mnie o ugotowanie czy upieczenie czegoś dla nich,  kiedy szykuję jakąś imprezę, kiedy zwyczajnie mam ochotę na jakąś potrawę, kiedy dostanę nowy przepis albo sama coś wynajdę, wyczytam, podpatrzę albo wreszcie wtedy kiedy mam chandrę i potrzebuję zaszyć się w mojej kuchni jak w jakimś bezpiecznym porcie. Kuchnia to także mój azyl, odskocznia od problemów, to mój mały świat. Bo w kuchni niezależnie od nastroju zawsze pozostawiam cząstkę siebie, moje dania, które serwuję zawsze robię z pełnym zaangażowaniem, wkładam w nie swoje emocje i uczucia, dlatego zawsze na talerzu podaję swoje serce...
ILONA